Rzadko się zdarza, by prestiżowe czasopismo naukowe „Nature" musiało kogoś przepraszać, a jeszcze rzadziej - by przepraszało cały naród, w dodatku od dawna wymarły. Jednak tak właśnie było po artykule, w którym opisano próby odczytania genów Tajnów - pierwszych ludzi napotkanych przez Kolumba na kontynencie amerykańskim. Implikacje tej niezwykłej historii sięgają znacznie dalej - pierwsi ludzie, którzy opuścili Afrykę ponad 50 tys. lat temu, nie tylko spotykali przedstawicieli innych gatunków hominidów, ale też się z nimi dość intensywnie krzyżowali, a my jesteśmy owocem tych mezaliansów.
Gdy Kolumb ze swą załogą zacumował u wybrzeży niewielkiej wysepki w archipelagu Bahamów. Tubylców, którzy go przywitali, nazwał - jak wiadomo, przez pomyłkę - Indianami. Nazwa, choć absurdalna, bo odwołująca się do Indii, przyjęła się tak dobrze, że dziś obejmuje wszystkich rdzennych mieszkańców obu Ameryk, z wyjątkiem Eskimosów (Inuitów). Owi Indianie z Bahamów należeli - wraz z mieszkańcami wszystkich wysp Wielkich Antyli (Portoryko, Jamajka, Kuba, Hispaniola) i północnych Małych Antyli (Wyspy Dziewicze i Montserrat) - do grupy etnicznej zwanej Tajnami. (Południowe Małe Antyle zamieszkiwał spokrewniony lud - Arawakowie, który przetrwał do dziś, choć tylko na kontynencie). Tajnowie mówili różnymi odmianami majpurskiego i choć to język dawno wymarły, sporo wyrażeń trafiło do Hiszpanii, a stamtąd do całej Europy. Dziś jeszcze, nawet w polszczyźnie, można je usłyszeć. Takie słowa, jak „hamaca", „kanoa", „tabaco", „savanna" czy „juracan" (czyt. hurakan) są zrozumiałe bez tłumaczenia.
Początkowo kontakty z Tajnami przebiegały poprawnie, a Kolumb entuzjastycznie ich oceniał w liście do króla Hiszpanii: „Wymienialiśmy się z nimi dobrami, a oni dawali nam wspaniałomyślnie wszystko, co mieli, i okazywali radość, gdy widzieli, że jesteśmy zadowoleni. Są dobrzy i szlachetni i nie wiedzą, co to występek. Mogę zapewnić Waszą Wysokość, że na całym świecie nie znajdziesz lepszych ludzi. Kochają swoich bliźnich jak samych siebie, a ich język brzmi jak najsłodsza melodia".
Niestety, potem było już tylko gorzej. Miejscowi, zmuszani przez hiszpańskich kolonizatorów do płacenia wysokich danin w złocie, okrutnie karani, gdy nie potrafili się z tego wywiązać (dłużnikom obcinano ręce i pozostawiano, by się wykrwawili), dziesiątkowani przez zarazki, na które nie byli odporni, masakrowani podczas kolejnych powstań, w szybkim tempie wymierali. Nie wiadomo, jak liczna była ich pierwotna populacja - szacuje się, że samą Hispaniolę (Haiti i Dominikanę) zamieszkiwało od 100 tys. do miliona osób, a na Jamajce i Portoryko być może nawet po pół miliona. Ale już po 30 latach od pierwszych kontaktów populacja Tajnów skurczyła się o 80-90%, w 1507 r. oceniano ich łączną liczbę na 60 tys., a pod koniec XVI w. figurują w dokumentach hiszpańskich jako lud wymarły, choć wzmianki o nich pojawiają się w różnych zapiskach jeszcze do XIX w.
W początkowym okresie kolonizacji Hiszpanie przyjeżdżali na Karaiby bez kobiet. Natura nie znosi jednak próżni i w 1514 r. - co wynika ze spisu - aż 40% hiszpańskich mężczyzn na obszarze Dominikany miało już tubylcze żony. Z tych związków rodzili się mestizo (nie uważano ich już ani za białych, ani za Tajnów), którzy wiązali się ze sobą i ze sprowadzanymi masowo z Afryki czarnymi niewolnikami. Tak z czasem ukształtował się swoisty, trójrasowy, kreolski typ mieszkańców tej i innych wysp Karaibów. Dziś cała populacja archipelagu jest silnie wymieszana genetycznie, kulturowo i językowo, a powstała na tym potrójnym podglebiu tożsamość zachowała ślady wszystkich trzech pierwiastków, choć ten miejscowy, indiański, wydawał się do niedawna jedynie wspomnieniem z dawnych wieków.
Marcin Ryszkiewicz